środa, 19 marca 2014

On po prostu malował...

Zdzisław Beksiński


Wspomnienie z dzieciństwa: od rodziców, jako czterolatek, dostaję pięknie wydaną książkę z bajkami braci Grimm. Umiałem już czytać, ale to nie bajki mnie uwiodły. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w ilustracje, dziwaczne rysunki, które na swój sposób przerażały. Ale ten dziecięcy strach był ciepły. W taki oto sposób po raz pierwszy otarłem się o sztukę i postać Zdzisława Beksińskiego. Jednego z największych polskich twórców ostatnich stu lat. 

Wszystko zaczęło się w  podkarpackim Sanoku. Rodzina Beksińskich od końca XVIII wieku związana była z tym miastem. Pradziad Zdzisława Beksińskiego zbudował Zakłady Kotlarskie, które były przemysłowym fundamentem dla Sanockiej Fabryki Autobusów „Autosan”. 

Zdzisław Beksiński urodził się 24 lutego 1929 r. Chciał zostać reżyserem filmowym, ale pragmatyczny ojciec podpowiedział mu studia architektoniczne. Uważał, że w kraju zniszczonym przez wojnę, jako architekt będzie miał więcej do stworzenia niż jako reżyser. W 1947 roku został studentem Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. Co ciekawe, mimo dyplomu, nigdy nie pracował jako projektant. Od deski kreślarskiej wolał „szkolić na budowach trójki murarskie” -  jak często mawiał z uśmiechem. Z nakazem pracy trafia na place budów Krakowa i Rzeszowa. Po kilku latach do rodzinnego Sanoka, gdzie obejmuje posadę plastyka–stylisty w dziale głównego konstruktora fabryki „Autosan”. I w tej dziedzinie wykracza poza swoją szarą epokę. Jego projekty wybiegają w przyszłość, są nowatorskie, ergonomiczne. 

Fotograf  niepoprawny

Beksińskiego uważam za najdojrzalszego polskiego twórcę wielu dziedzin sztuki - jest „wrzeźbiony” w realizm fantastyczny i zagubiony egzystencjalizm. Rozpięty między Marquezem a Kafką, z książkami których nie rozstawał się do końca życia. 

Podczas studiów zakochuje się w fotografii. Jego czarno–białe fotogramy szokowały, przełamywały socjalistyczną poprawność i moralność - związane modelki, znieruchomiałe w embrionalnych pozach, detale i zbliżenia fragmentów ciała, lęk, zagubienie lub hedonistyczna chwilowa ucieczka od „beznadziejności dzisiaj”.  Tematyka, sposób obrazowania włączyły go  w nieformalny nurt fotografii subiektywnej.

Przyjaciel artysty i jego marchand Piotr Dmochowski, w rozmowie ze mną, tak wspomina okres fotograficznego niepokoju:  - Beksiński tylko w młodości miał takie rewolucyjne zamiary, chciał zbudować nowy świat. Świadczy o tym jego artykuł o kryzysie w fotografii i sposobach jego przezwyciężenia. Potem poddał się całkowicie swojej podświadomości. Niczego w trakcie tworzenia nie kontrolował i dawał się ponosić czystemu natchnieniu, bez udziału żadnego mechanizmu świadomej refleksji.

Wizje z drutu i blachy
Fotografię dzielił z potrzebą kreacji rzeźbiarskich. Tworzywem nie był kamień czy brąz  -  a drut, blacha, elementy metalowe. Realizacja tych wizji nie była łatwa. Nie z braku twórczej ekspresji. Przeciwnie. Jedynym problemem był konflikt między rozmachem wyobraźni a ograniczeniami przestrzennymi i brakiem ku temu odpowiednich warunków. W 1956 roku powstały pierwsze rzeźby, dzięki którym Beksiński wszedł  do  historii sztuki  współczesnej – słynne reliefy wykonane w nurcie abstrakcji aluzyjnej. Nowatorskie, ożywcze w sztuce. W rzeźbach Beksińskiego dostrzec  można mroczność i  drapieżność pierwiastków erotycznych.

Dorota Szomko–Osękowska, historyk sztuki związana z sanockim Muzeum Historycznym, podkreśla sposób, w jaki powstały – w pełni niezależny: - W zbiorach muzealnych znajduje się kilka metalowych reliefów, korespondujących kompozycyjnie z równocześnie wykonywanymi w latach 60. rysunkami. Przedstawiają ukazane en face uproszczone twarze, których elementy – oczy, usta i nos podlegają zwielokrotnieniu. Twórczość abstrakcyjna Beksińskiego, będąca odpowiedzią na zarysowujące się ówcześnie tendencje w sztuce europejskiej, należy do najciekawszych zjawisk rodzącej się wówczas awangardy.
Bez ograniczeń
W tym samym czasie co obrazy reliefy powstają także rysunki. Wiesław Banach, dyrektor sanockiego Muzeum Historycznego, uważa pierwsze rysunki Beksińskiego za formę zabawy swobodnymi skojarzeniami. Mówi o tamtym okresie: - Różne techniki: rysunek ołówkiem, piórem, kredką czy węglem, monotypie, heliografie. Poszukiwania formalne. W niektórych pracach cienka, delikatna, prawie niewidoczna kreska. W innych rysunek stawał się niemalże monochromatycznym obrazem przestrzennym. Erupcja tematów, drastyczność przedstawień.  Brak ograniczeń, barier – estetycznych i obyczajowych. Beksiński otwierał się na podświadomość, nie bojąc się tego, co w niej znajdzie. Utrwaliła się też wtedy technika, której artysta pozostał wierny do końca: malarstwo olejne, rzadziej akrylowe, na płycie pilśniowej.

Nic z moralizowania
Zdzisław Beksiński nigdy nie był typem „twórcy i niszczyciela”, jak choćby Pablo Picasso. Cichy, skromny, Zza szkieł okularów patrzyły łagodne, delikatnie roześmiane oczy. Z czającą się na ich dnie tajemnicą.  Kiedy tworzył, nikt i nic się nie liczyło. W jednym z wywiadów powiedział: - Malowanie moje to nic utylitarnego, nic z moralizowania społeczeństwa, to moja potrzeba tworzenia. Bez malowania, rysowania po prostu nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Piotr Dmochowski  potwierdza te słowa. Wskazuje także na jego autonomię (odrzucał wszelkie prośby malowania na życzenie) i ucieczkę od prób klasyfikowania go jako artysty i „mędrca”:  - On po prostu malował. Nie zastanawiał się, czy ma to  jakiś wpływ na ludzi, czy im się z czymś kojarzy, jak inni to  przyjmą. Jego obrazy nie miały przestrzegać przed czymś, czy też czegoś nauczać. 

Beksiński podkreślał przez całe życie, że „pragnie malować tak, jakby chciał fotografować marzenia i sny”.  Jego cykle nazywane przez odbiorców „Katedrami”, baśniowo- apokaliptyczne „Ukrzyżowania” czy „Ciała”  fascynują, niepokoją, czasem przerażają. Ale i spełniają rolę oczyszczenia. Jak podkreślał, nie można być „zawsze całkiem serio”.

Cechował go także lęk przed światem. Od Paryża, Londynu, czy Nowego Jorku wołał zawsze Sanok, albo swoje mieszkanie–pracownię na warszawskim Ursynowie. W nielicznych wywiadach mówił, że tematy wielkie, historyczne, te okupione krzywdą i nieszczęściem ludzkim,  onieśmielały go. W rozmowie z Moniką Skarżyńską dla lubelskiego „Akcentu” powiedział: - Panowie twórcy uwielbiają strzelić w Hiroszimę, w Oświęcim lub w coś podobnego, a ja odczuwam dużą niechęć do takich wielkich tematów. Skóra mi się jeży na myśl, że nie podołam takiemu tematowi. Poza tym sądzę, że niepotrzebne mu jest moje malowanie... Kiedy już jednak muszę coś takiego malować, to odczuwam potrzebę, by trochę zafałszować rzeczywistość i zrobić coś takiego, ażeby wyglądało, że to nie jest całkiem serio, że jest tu element dystansu.

Taki jak inni? 
W opinii osób, które go znały,  jego  uczucia i przemyślenia nie różniły się od doznań innych ludzi. Bojąc się świata, był jednocześnie otwarty na ludzi. Przez wiele lat towarzyszyło mu cierpienie najbliższych. Najpierw choroba i śmierć żony. Przez całe życie był świadkiem neurotycznych zachowań i prób samobójczych syna Tomasza (znanego dziennikarza i tłumacza, twórcy kultowych audycji w radiowej „Trójce”). Czy prywatne przeżycia i zakręty losu miały wpływ na jego twórczość? Piotr Dmochowski twierdzi, że nie: -  Jego najbardziej tragiczne obrazy – tak rozumiane przez publiczność, bo on sam nawet nie zauważał ich tragizmu – przypadają na okres, gdy jeszcze jego matka nie dogorywała miesiącami sparaliżowana w ich mieszkaniu, żonę nie czekało jeszcze pękniecie aorty i śmierć, a Tomek od długiego już czasu nie podejmował prób samobójczych. Było na odwrót. Jego malarstwo pod koniec życia, jak już się zwaliły na niego wszystkie te nieszczęścia, w pewien sposób się „uspokoiło”.

Zdzisław Beksiński zmarł 22 lutego 2005 roku na kilka dni przed swoimi 76. urodzinami,  zamordowany w swoim mieszkaniu w Warszawie. 

Tekst: Tomasz Wybranowski






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz